DSC_0287Nasze wolontariuszki Justyna i Bogusia przebywają aktualnie na EVS w Portugalii, w mieście Funchal na Maderze w organizacji Associacao Académica da Universidade de Madeira. W tej relacji dzielą się z Wami swoimi przeżyciami i oszałamiającymi zdjęciami.


Tydzień temu na Maderę przyjechała dwójka nowych wolontariuszy – Damian i Dorota. Oni dopiero zaczynają swoją 10-miesięczną przygodę na tej malutkiej wyspie gdzieś na Atlantyku. W sumie jest nas teraz tutaj szóstka Polaków, stanowimy „większą połowę” 11-osobowego zespołu wolontariuszy EVS. Co tutaj robimy i dlaczego czas tak szybko leci?

Justyna do Polski wraca już 4 maja, czyli za siedem tygodni i tylko parę dni. W grudniu, tuż przed świętami napisała rodzinie, że czuje się tutaj jak w domu i że to przyjemne uczucie. Ale także, że: kolejne kraje i kontynenty na mnie czekają. Bogusia z kolei wylatuje z Madery 7 lipca. Dla nas powoli, w spokojnym maderskim rytmie, przygoda z wyspą dobiega końca.

Naszym głównym obowiązkiem tutaj jest praca w roli przewodnika turystycznego. Oprowadzamy wycieczki zarówno po starówce, jak też w dzisiejszej siedzibie rektoratu Uniwersytetu Madery, a dawnym kolegium jezuickim. Bywa, że oprowadzamy jedną osobę, a czasem i… 50.

Nie istnieje coś takiego jak idealne miejsce do życia i do pracy. I Madera też oczywiście nie jest rajem na Ziemi. Przykładowo w październiku przeżywaliśmy tutaj „małą porę deszczową”. Runda druga nastąpiła w styczniu i lutym – w tym miesiącu nawet był śnieg na najwyższych szczytach wyspy – Maderczycy jeździli tam całymi rodzinami, żeby sfotografować się ze śnieżkami w dłoni i nawet ulepić bałwana. I gdyby nie to, że nawet gdy leje, w kurtce jest wciąż za gorąco, mogłybyśmy powiedzieć, że jest tu prawie jak w Polsce. Ale nie jest. I choć bywają dni, że nie rozstajemy się z parasolem, w październiku stały się zimniejsze i od tamtej pory śpimy pod kocem (a czasem nawet dwoma, bo jak to na egzotycznej wyspie bywa, domy tutaj nie są ogrzewane) i w skarpetkach (Justyna), to wciąż widzimy więcej plusów życia na wyspie.

Znajomi zazdroszczą, bo tak naprawdę nie musimy się przejmować czymś takim jak „codzienność”, czyli by zapłacić rachunki, by pilnować by było na czynsz, czy nie daj Boże – na ratę kredytu. Zazdroszczą tego, że byłyśmy na tyle odważne, że porzuciłyśmy życie według schematu. Jedynym naszym problemem jest to, że ciężko będzie wrócić do tzw. „rzeczywistości w strukturach”. Dlatego powoli się zastanawiamy, co dalej i zaczynamy wyobrażać sobie siebie po projekcie. Gdzie będziemy, jakie będziemy, czego będziemy chciały od życia?

Co zawdzięczamy Maderze do tej pory? Justyna nie wyobrażała sobie na przykład nigdy, że ze strachem przed wysokościami i przepaściami, będzie w stanie np. zdobyć tutejsze najwyższe szczyty, które łączy najtrudniejszy na wyspie szlak – z wąskimi mostkami, wysokimi skałami, tunelami, ścieżkami przyskalnymi. Pewnie gdyby wybrała się tam na początku pobytu, strach zblokowałby ją skutecznie, ale poszła tam w październiku, z odpowiednim zabezpieczeniem w postaci „przyjacielskiej grupy wsparcia”. I gdy była na ostatniej prostej prowadzącej do szczytu Pico Arieiro z Pico Ruivo, czuła niesamowitą satysfakcję. Że dała radę. I że wszystko jest możliwe. To najlepsze z uczuć.

Pod koniec października byliśmy na wycieczce w tutejszym teatrze. Zwiedzaliśmy także sceniczne zaplecze. W pewnym momencie trzeba było wyjść drewnianymi schodami z przestrzeniami pomiędzy, siedem metrów w górę. Justyna miała moment zawahania, ale zacisnęła zęby, powiedziała sobie w duchu że da radę i wyszła, a potem zeszła. Uff. Można też tutaj pokonać strach przed wystąpieniami publicznymi, bo czasem zdarzają się duże zorganizowane grupy – nawet 50-osobowe. Ale po takiej udanej wycieczce aplauz na stojąco jest najcudowniejszą nagrodą za Twój wysiłek.

Bogusia zawdzięcza Maderze pierwszą wizytę w szpitalu i jazdę karetką, co prawda nie na sygnale ale dzięki adrenalinie była w stanie rozmawiać z lekarzami po portugalsku i tak już jej zostało. Dzięki codziennym kontaktom z obcokrajowcami poszerza swój warsztat językowy. Flag języków w jakich stara się rozmawiać z turystami jest już sześć (prawie na każdy dzień tygodnia). Dla niej Madera to przede wszystkim przyroda, góry i levady. Żartuje, że przed opuszczeniem tej portugalskiej wyspy uda jej się stworzyć levadę jej imienia, która na pewno będzie lepiej oznakowana niż dotychczas istniejące.
Lubimy kontakt z turystami. A zdarzają się przeróżni. Bywa, że zadają pytania, na które nie znamy odpowiedzi w stu procentach, ale jesteśmy w stanie na nie odpowiedzieć na swój sposób, wymijająco, naokoło, nie wprost (typu – „są różne hipotezy” lub „trwają wciąż badania”).
Bywa, że robimy wycieczki w deszczu, więc wtedy trzeba tak manewrować, by po drodze znajdować jakieś zadaszenia, czy kawiarniane parasole, albo opowiedzieć część historii przy kawie i pastelu w piekarni.

Złapałyśmy rytm pracy i życia na Maderze. Czujemy się tu jak w domu. I to bardzo przyjemne uczucie. Można powiedzieć, że tymczasowo zaliczamy się do maderskiej Polonii.

Autor tekstu i zdjęć: Justyna Zielińska, Bogumiła Smolarek